Witaj na Selfmadeheaven. Blogu, który już od jakiegoś czasu nie funkcjonuje. Przestałam bawić się w blogowanie kosmetyczne i przerzuciłam się na więcej pisania, niż kolorowych obrazków. Poza tym, świetnych blogów kosmetycznych jest od groma :) Nie usuwam go głównie przez sentymetn. Przez to, że zdjęcia mi się podobają i przez to, że tęskniłabym za nim, gdybym go usunęła. Dlatego będzie mi miło, jeśli przeglądniesz jakieś moje stare posty w poszukiwaniu informacji albo inspiracji, ale raczej nie pojawi się tu nic nowego :)
W międzyczasie zapraszam Cię na mój nowy blog, gdzie jest więcej do czytania, pozdrawiam!

środa, 2 maja 2018

MAJÓWKA W MIEŚCIE? JAK NAJBARDZIEJ


W tym roku majówkę mamy wyjątkowo długą. Być może nawet absurdalnie długą, bo w przypadku wielu uczelni to aż dziewięć dni. Spora część osób co roku organizuje sobie jakiś wyjazd na weekend bądź dłużej. Odpoczywają od codzienności, relaksują się tu czy tam. Sama w zeszłym roku wybrałam się ze znajomymi do Gdańska. Ale jest spora grupa ludzi, która z różnych względów zostaje w swoim mieście - czasem jest to brak wolnego w pracy, czasem względy finansowe, różne zobowiązania czy szeroko pojęte lenistwo i domolubstwo.
Jest jakaś odgórna presja na wyjeżdżanie gdziekolwiek, nawet do miejscowości 20km dalej od naszej, byle tylko gdzieś być w majówkę. A przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby odpocząć. W tym roku zdecydowaliśmy, że zostajemy w Lublinie, nie ruszamy się nawet do rodzinnych miejscowości. Bo przecież majówka w mieście też może być super. Wystarczy dobrze się zorganizować.

Najlepszą opcją na majówkę są dla mnie przede wszystkim leniwe poranki. Kiedy możesz sobie spokojnie usiąść przy śniadaniu i kawie, przeglądnąć inernety, poczytać książkę. Zrobić cokolwiek, co trudno jest robić w tygodniu, kiedy poranek zdominowany jest przez ciągły pośpiech. Później chwila byczenia się na kanapie przy serialu i - jeśli pogoda na to pozwala - spacer gdzieś w zielone.

Sporo osób, które w majówkę postawiły na swoje cztery kąty, decydują się na piknik. Jeśli oczywiście pogoda na to pozwala. W tym roku słońce nas nie oszczędza, dlatego takie popołudnie na kocyku, gdzieś w parku, to super opcja. 


Nie ma na świecie nic lepszego, niż jedzenie, dlatego też na taki piknik warto zabrać trochę prowiantu, zwłaszcza gdy popołudnie na łonie natury zakłada też aktywność fizyczną w postaci choćby tenisa czy zabawy z psem. Mogą to być gotowe słodycze i przekąski, ale także domowej roboty sałatki czy na przykład chipsy warzywne. Można je przygotować praktycznie ze wszystkiego - buraka, marchewki, selera, cukinii czy chociażby jarmużu.



Tak spędzony majówkowy czas to świetny reset dla naszego umysłu. Więc nawet jeśli w tym roku nigdzie nie wyjeżdżacie - nic straconego!



Jak spędzacie prawdopodobnie najdłuższą majówkę ostatnich lat?





niedziela, 28 stycznia 2018

NAJLEPSZE KREMY DO RĄK - ODKRYCIA ZIMY 2017/18


Jedno z moich postanowień urodowych na 2018 rok (miał być o tym post, ale szło mi to jak krew z nosa, a teraz jest już prawie luty) jest przykładanie większej wagi do pielęgnacji dłoni i stóp. Co do tego pierwszego, raczej staram się regularnie używać kremów do rąk, ale muszę przyznać, że większości z nich nie znoszę. Moje dłonie, twarz i ciało nie należą do tych, co wchłaniają wszystko w sekundę. Zwykle muszę czekać nawet kilkanaście minut, a kosmetyki do twarzy i dłoni znikają bez śladu dopiero, jak je zetrę. Dlatego o ile twarz mogę przypudrować, to dłoni już nie, więc kremów do rąk używałam głównie na noc. Od pewnego czasu mam w torebce dwie perełki, które śmiało mogę uznać za ulubieńców mojego życia.

1. Neutrogena - szybko wchłaniający się krem do rąk

To nie jest żart. Ten krem wchłania się w ekspresowym tempie i nie muszę przez 20 minut po aplikacji wycierać dłoni o spodnie. Do tego w promocji można go znaleźć za mniej niż 10 zł (ja swój kupiłam za ok. 7), więc mamy niską cenę i super działanie. Krem ma lekką, ale nie lejącą formułę, nakłada się go jak masełko, wchłania się w sekundę i do tego wspaniale pachnie! Dla mnie będzie on idealny zarówno na teraz, jak i na ciepłe miesiące. Dłonie są po nim gładkie, miękkie i o wiele mniej zaczerwienione. Nic więcej nie muszę mówić - po prostu polecam spróbować. Nie pożałujecie, gwarantuję.




2. Cien -  SOS Hand Concentrate

Tak, to jest krem z Lidla. I jest najlepszy na świecie. Ten z Neutrogeny jest po prostu dobry, dobrze się wchłania i ładnie pachnie. SOS Hand Konzentrat z Cien jest genialny. W tym roku moje dłonie zemściły się na mnie za przeprowadzkę do miasta o najtwardszej wodzie świata i za chodzenie w jesiennych rękawiczkach do połowy stycznia. Były zaczerwienione, wysuszone na wiór, skórę mogła odrywać z nich płatami. Do tego niemiłosiernie piekły i wyglądały po prostu nieestetycznie. Ciągle pilnowałam, żeby chować je przed ludźmi. W końcu moja ciocia poleciła mi ten krem. I to był prawdziwy cud. Zrobiłam dokładnie tak, jak mi kazała - wysmarowałam całe dłonie, wsadziłam w rękawiczki i poszłam spać. Rano obudziłam się, a moje ręce były jak nowe. Dosłownie, jakby zrzuciły skórę przez noc. Miękkie, gładkie, jasne. Później stosowałam go na noc jeszcze kilka dni (już bez rękawiczek) i zniknęło całe zaczerwienienie, pieczenie i wszystko, co złe.
Jeśli macie mega zniszczone i suche dłonie, zaraz po aplikacji poczujecie szczypanie, ale spokojnie - tak ma być. Później krem się wchłania i zaczyna robić swoje. W składzie ma głównie glicerynę, więc ma bardziej bezbarwny kolor, niż inne kremy do rąk. Dodatkowo warto zauważyć jego cenę - ok. 3 zł za coś tak wspaniałego. Coś, co uratowało moje dłonie. Gorąco polecam Wam sprawdzić ten krem - ostatecznie stracicie tylko kilka złotych ;)



Znacie któryś z tych kremów? A może polecicie jakiś inny, który szybko się wchłania i jest tak genialny jak ta dwójka?
Pozdrawiam Was gorąco i do zobaczenia niedługo!

niedziela, 17 grudnia 2017

JAK PAKOWAĆ ŻEBY NIE ZWARIOWAĆ



Dużo widzę w sieci poradników na temat pomysłów na prezent dla niej/niego, ale zdecydowanie mniej miejsca poświęcone jest temu, w co te pomysły później spakować. Dobrym rozwiązaniem jest po prostu wsadzenie ich w torebkę kupioną w markecie albo zlecenie pakowania miłej pani na wysepce w galerii, ale jako pakowaniowy freak uwielbiam wszystko robić sama. Sprawia mi radość to, że mogę komuś ładnie opakować prezent i dzisiaj przygotowałam miniporadnikotutorial na temat właśnie „zawijania” (tak, nie mam więcej słów na „pakować”) prezentów. No to gou!

1      PRZYDATNE DODATKI

Pakowanie to nie tylko ładny papier i wstążka. Na rynku jest wiele bzdetów i kolorowych dodatków, które mogą w prosty sposób dopracować naszą paczkę. Jednym z nich jest dziurkacz ozdobny, który nie robi nam standardowego otworu, ale pozwala wyciąć różne kształty, takie jak serduszka, słoneczka, mam gdzieś nawet pieska, kota i delfina. Do pakowania prezentów w tym roku wybrałam wersję z koniczynką, bo najbardziej przypomina okrąg i łatwo będzie przełożyć przez nią wstążkę. Inną opcją są zawieszki-etykiety. Moje akurat pochodzą z bloga onelittlesmile, dobrze jest wydrukować je na grubszym papierze. W sklepach jest też dużo naklejek i samoprzylepnych tasiemek, którymi możecie ozdobić paczki. Jeszcze jednym elementem, który uwielbiam, jest lniany sznurek. Pasuje do każdego papieru, idealnie wyglądają z nim zawieszki, a cały prezent będzie wyglądał industrialnie, niszowo, ale mega elegancko.



2    STANDARDOWY KSZTAŁT

Kiedy kupimy książkę albo coś zapakowanego firmowo w prostokątne pudełko, problemu z pakowaniem w zasadzie nie ma. Sposoby pakowania są różne, ja prezentuję Wam mój sposób. Osobiście wolę używać do pakowania taśmy dwustronnej, niż klasycznej, bo jest niewidoczna i wszystko wygląda estetycznie.


Przepraszam za ziarniste filmiki o jakości ziemniaka, ale światło za nic nie chciało współpracować.




3      PREZENT – CUKIEREK

Zdarza się, że kupimy coś niewymiarowego, co trudno zapakować tradycyjnie. W przypadku kształtu walca (jeśli chcemy sprezentować komuś świecznik, jakiś kosmetyk do twarzy albo coś zapakowanego firmowo w taki kształt), u mnie dobrze sprawdza się „cukierek”. Robię go podobnie, jak klasyczną paczkę - jeden brzeg wyklejam przy samych krawędziach taśmą dwustronną, a potem ciasno zawijam jak naleśnika. Ważne jest, aby sznurek zawiązać bardzo ciasno przy produkcie (stąd to złozbliżenie na filmie), wtedy będzie się dobrze trzymać i lepiej wyglądać. Sznurek można dodatkowo obwiązać ozdobną wstążką, ale równie dobrze może zostać sam.

 Sam prezent jest cenzurowany, bo musi pozostać tajemnicą do gwiazdki :D






      TOREBKA Z PAPIERU

Jeśli kupimy coś naprawdę bezkształtnego, jak np. figurkę czy zestaw do fondue, można go wpakować do najzwyklejszej torebki prezentowej, ale też zrobić taką samemu. Ja wolę takie rozwiązanie, choć jeszcze nigdy nie wyszła mi idealnie. Kluczem jest, żeby uzyskać jak najbardziej kwadratowy spód, wtedy torebka będzie stała stabilnie. Poniżej filmik instruktażowy. Dajcie mi przy okazji znać, co myślicie o takich filmach i czy w ogóle coś da się z nich wynieść. Każda opinia przyda się do budowania bloga na nowo ;)





5.      Moim ulubionym ostatnio sposobem pakowania jest wykorzystanie zwykłego szarego papieru, sznurka lnianego i ozdobnych zawieszek. Nie umiem wyjaśnić, dlaczego tak mi się to podoba, ale wygląda niesamowicie urbanistycznie i minimalistycznie, zachowując przy tym pewną ekstrawagancję. Do tego już nie trzeba żadnego filmu, procedura pakowania jest dokładnie taka sama jak w poprzednich przykładach. Trzeba jednak pamiętać o tym, że szary papier jest sztywniejszy i trzeba będzie się umęczyć z cukierkiem, za to o wiele łatwiej będzie z niego zrobić torebkę ;)



Tak zapakowane prezenty na pewno zrobią dobrą dekorację świąteczną i sprawią radość odpakowywania Waszym najbliższym!
Dajcie znać, jak jest w Waszym przypadku, wolicie tradycyjne wkładanie prezentu do torebki czy wymyślacie i kombinujecie tak jak ja? Tymczasem do zobaczenia i owocnego pakowania!




A na BNS (mój drugim blog) wjechała pogadanka na temat świąt i całej ceregieli z nimi związanej, zapraszam!

niedziela, 11 czerwca 2017

PIANKI POD PRYSZNIC - HIT CZY KIT?


Helou! Witam Was serdecznie w ten niedzielny wieczór. Sporo mnie tu nie było, na szczęście prawie zakończył się jeden z najbardziej zabieganych okresów mojego życia, praca licencjacka oprawiona i podpisana, egzaminy zdane, teraz można już tylko odpoczywać. I klepać nowe posty!
Dzisiaj zapraszam Was na przegląd nowinki ostatnich lat, czyli pianek pod prysznic. Zapraszam!


Kiedy pierwszy raz się z nimi spotkałam, nie były jeszcze dostępne na rynku polskim. Szczerze mówiąc, po takim czasie nadal nie spróbowałam tych dostępnych na naszych drogeryjnych półkach. Trudno mi więc ocenić, czym się różnią. Niemniej jednak, mam Wam trochę do powiedzenia na temat pianek dostępnych na Zachodzie :)


Od razu warto zaznaczyć, że niemieckie pianki mają jedną wspaniałą zaletę - wszystkie obłędnie pachną! Mam wśród tej trójki swojego ulubieńca, zgadniecie, którego? :)

Pierwsza z nich jest z Lidlowej marki Cien, jednak niedostępna w Polsce. Nazywa się Sparkling Summer i faktycznie pachnie jak wakacje - jest to bardzo świeży, letni, orzeźwiający zapach, lekko słodki.
Druga, Tasty Donut to mój faworyt. Stworzona przez jedną z moich ulubionych niemieckich vlogerek, Bibis. Jej pianki są bezpieczne, wegańskie i pachną niesamowicie! Zapach jest absolutnie adekwatny do opakowania - nie umiem tego wyjaśnić, ale pachnie dokładnie tak jak wygląda!

Trzecia pianka jest z Pure & Basic, zapach to mięta i cytryna. Ta wersja jest bardzo orzeźwiająca, cytrusowa, chłodna, ale chyba wolę słodsze, bardziej owocowe zapachy. Niemniej jednak ta pianka również mi się podoba.


Co myślę o idei pianek? Bardzo fajny gadżet. Dozowniki są bardzo wygodne i praktyczne. Pianki są doskonałe na wyjazdy albo do szybkiego, krótkiego prysznica. Są natomiast niesamowicie niewydajne. Taka ilość wystarcza mi na dosłownie kilka myć. Od czasu do czasu oczywiście warto zafundować sobie takie delikatne SPA i otulić się przyjemną pianką (bo uczucie jest ekstra!), jednak nie wyobrażam sobie używać ich regularnie. Ich cena to około 3-4 euro (pianka od Bibis kosztuje 3.95, nie wiem, jak inne), więc około 12 zł. Wydaje mi się, że w Polsce ceny tych pianek są podobne. 

Pianki polecam, jeśli chcecie spróbować czegoś nowego i raz na jakiś czas zaproponować swojej skórze inną formę oczyszczania. Jako żel pod prysznic stosowany raz po raz raczej się nie sprawdzi.



Znacie pianki pod prysznic? Używacie ich czasem czy regularnie?


P.S. Mieszkam w Polsce. Po prostu nie chce mi się sprawdzać dostępności i cen, po tym zabieganym czasie jestem leniwą bułką :D





niedziela, 7 maja 2017

CLINIQUE PEP-START - HIT CZY KIT?


Czołgiem! Wiecie, jak wielka jest moja miłość do niebieskiego kremu z Clinique z serii Pep-Start. Przy okazji wyjazdu na majówkę postanowiłam w końcu otworzyć miniaturki, które kupiłam w zestawie z owym kremem. Jak się sprawdziły? Czy są tak dobre, jak miłość mojego życia? Zapraszam dalej!


Różowa tubka to oczyszczający żel do twarzy 2 in 1 Exfoliating Cleanser. Żel ma oczyszczać i złuszczać naskórek, dzięki czemu skóra ma być tak oczyszczona i wolna, jak tylko może.
Czy aby na pewno?
Żel ma rdzawy kolor i niekoniecznie przyjemny zapach. Do złudzenia przypomina mi biosiarczkowy żel od Balneokosmetyki. Za złuszczanie odpowiadają drobinki, których nie widać w żelu, ale czuć pod palcami. Wydaje mi się, że do codziennego używania jest zbyt mocny, przynajmniej dla wrażliwych cer. Ale w okresie, kiedy mamy więcej niedoskonałości lub chcemy skórę odświeżyć, np. po długiej podróży - jak najbardziej :) Nie jestem jednak pewna, czy warto przepłacać, jeśli dokładnie taką samą formułę i działanie oferuje żel z Balneo, o którym pisałam Wam TU. W zestawie się opłaca, ale samodzielnie - czy ja wiem?


Żółta tubka to miniaturka kremu pod oczy. Pełnowymiarowy produkt ma końcówkę przeznaczoną do masażu okolicy pod oczami, miniaturka ma zwykły "dozownik", którego śmiało można używać jako masażera, bo ma opływowy kształt. Lubię małe kremy pod oczy, bo zawsze okazują się wydajne (u mnie im więcej kremu pod oczami, tym bardziej piecze). Krem jest lekki i łatwo rozprowadza się na skórze. Nie trzeba ciągnąć ani rozsmarowywać - nakładam, klepie i jestem gotowa. Krem szybko się wchłania, nadaje się pod makijaż, ja używam go zarówno na dzień, jak i na noc. Po kilkunastogodzinnej jeździe autokarem, gdzie twardy sen jest niemal niemożliwy i po kilku intensywnych dniach nad morzem, moje oczy wyglądały okropnie. Patrząc w lustro, widziałam obcą osobę. To był ogromny egzamin dla tego kremu, który szybko zlikwidował cienie i opuchnięcia i znacznie poprawił koloryt skóry. Oczywiście w połączeniu z regenerującym snem :)
Krem uważam za jeden z lepszych, jakie miałam. Pełnowymiarowy produkt w miarę się opłaca, chociaż ja jednak wolę mniejsze pojemności, jeśli chodzi o produkty pod oczy.


Podsumowując, serię Pep-Start bardzo Wam polecam. Niekoniecznie jednak radziłabym kupować wszystkie produkty osobno. Żel, przy stosowaniu kilka razy w miesiącu, starczy Wam na bardzo długo, krem pod oczy również jest super wydajny. Jeśli złapiecie zestaw świąteczny, w którym znajduje się pełnowymiarowy krem i dwie miniaturki - nie ma co się wahać :)

Stosowaliście tę serię? Jakie są Wasze odczucia?

Pozdrawiam Was, buźka!






piątek, 7 kwietnia 2017

ULUBIEŃCY ZIMY 2016 / 17


Cześć! :) Dziś zapraszam Was na przegląd ulubieńców, które zawładnęły moim sercem tej zimy. Zapraszam!



Mówcie sobie co tam chcecie. Że brzydkie, że paskudne, że wyglądają fatalnie, że odejmują półtora metra wzrostu i że to obok Multipli najgorsze, co może być. Ale wiecie co? Nikomu nie było tej zimy tak ciepło w stopy jak mi. Od kiedy pamiętam, mam problem z lodowatymi stopami, którymi bardzo trudno dogodzić zimą. Przebrnęłam przez setki różnych butów, wszystkie możliwe materiały, ocieplenia, podbicia i wszystko inne. NIC. Nic mi nie zrobiło tak dobrze, jak te Ugi. Dlatego bez względu na to, jak źle wyglądają i jak fatalne są, to moi najwięksi zimowi ulubieńcy i w przyszłym roku na pewno będę dalej w nich człapać!


Pielęgnacja zimą jest dla mnie superważna. Żeby nie było, w inne pory roku też :P Oto kosmetyki, które tej zimy przyniosły mi radość:

1. Clinique Pep-start - ten krem to moje odkrycie. Gdyby tylko miał SPF, byłby moim Bogiem. Zimą używam go z kremem CC z Bourjois, latem niestety muszę go odstawić. Nawilża niesamowicie, od razu się wchłania, skóra jest supermiękka i nie przesusza się na mrozie. Mój hit hitów!

2. Krem zimowy Floslek Winter Care Spf 50+ - Tego pana używałam na wyjazdach, lub gdy wychodziłam na zewnątrz niepomalowana. Jest tłusty, ale nie zapycha. Czytałam dużo o efekcie bielenia skóry, ale on po kilku minutach znika i skóra wygląda jak po prostu posmarowana zwykłym kremem. Po jego zastosowaniu moja skóra wytrzymała siedem godzin na stoku i się nie posypała, więc wielki plus.

3. Maść z witaminą A - o niej pisałam już wielokrotnie. To mój kosmetyk do zadań specjalnych. Stosuję go na usta, znamiona, przesuszenia, oparzenia, a od kiedy poradziła mi tak kosmetyczka - również na skórki. Nic dodać, nic ująć :)

4. Stara Mydlarnia Serum z witaminą C - serum dostałam od mojego chłopaka i bardzo dobrze mi się sprawdziło. Łagodzi przebarwienia i fajnie nawilża cerę. Jedyny minus to przydatność po otwarciu, bo tylko 3 miesiące, ale nic więcej nie mam mu do zarzucenia :)


5. Balsam pod prysznic Eveline - kolejny mój hit hitów, który rozwiązał mój zimowy problem. W łazience mam światło zsynchronizowane z wentylacją, więc całe ciepło, które sobie naparuję gorącym prysznicem, momentalnie wywiewa. W związku z tym spory problem sprawia mi stanie nago w łazience i smarowanie się balsamami, bo zwyczajnie marznę. Któregoś razu kupiłam sobie balsam pod prysznic i to był strzał w 10! Nawilża, natłuszcza, zniknął problem AZS i marznięcia poza kabiną. Polecam bardzo serdecznie!

6. Balsam Evree Max Repair - klasycznych balsamów też zdarzało mi się używać i wśród nich zdecydowanym moim faworytem jest balsam z Evree. Jest odpowiednio tłusty, ale szybko się wchłania, skóra jest miękka i odżywiona, nie piecze też, jak to u mnie czasem bywa :)

7. Maska do włosów Dr Sante Argan Hair - Co tu dużo mówić, najlepsza maska ostatnich miesięcy. Jest gęsta i treściwa, nie trzeba trzymać jej bardzo długo, a efekt jest super - włosy dociążone, gładkie, miękkie i błyszczące. Jak dla mnie super :)



Kolorówka u mnie uboga, bo nie mam jakichś szczególnych wymagań, jeśli chodzi o zimę.

1. Nyx Soft Matte Lip Cream, kolor Abu Dhabi - zimą nie przepadam za mocnymi kolorami, bo wyglądają na mnie po prostu źle. Dlatego postawiłam na nudziak od Nyxa. Fajnie się nosi i daje bardzo naturalny kolor :)

2. Bourjois 123 Perfect CC cream - Tak jak już wspomniałam, używam go razem z Clinique. Niektórzy zimą lubią ciężkie podkłady, ale ja takich nie znoszę. Dla mnie to wygląda fatalnie, więc u mnie żadne rewlony czy dablłery. Lubię lekkie podkłady o średnim kryciu i taki własnie jest CC od Bourjois. Jest nieco cięższy od Healthy Mixa, dlatego używam go zimą i jestem zakochana ;)

3. Urban Decay Naked Basics - paletkę dostałam na urodziny od przyjaciółki. Ma fajne, naturalne kolory, cienie się dobrze blendują i można z nich zrobić zarówno makijaż dzienny jak i wieczorowy :)


Nie zabrakło także zimowych lakierów:

1. Golden Rose Wow, kolory 101 i 08 - połączenie bladego różu i baby blue to dla mnie idealne zestawienie na zimę, były to najczęściej maltretowane przeze mnie lakiery :P

2. Golden Rose, matowy top coat - odkryłam go dopiero zimą i przepadłam, nosiłam go baaardzo często. Co prawda lakier szybciej z nim odpadał, ale efekt jest tego warty :)

3. Golden Rose Rich Color, ko. 20 - u mnie był to kolor "wyjściowy", który stosowałam na wieczór lub kiedy po prosu chciałam być bardziej glamour :P Podoba mi się jego konsystencja i wykończenie - ni to matowe, ni satynowe ;)

4. Golden Rose Miss Selene 167 - Idelany lakier z drobinkami, które wspaniale imitują płatki śniegu. Do żadnej innej pory roku mi tak nie pasuje jak do zimy :)

5. Odżywka do paznokci Wibo S.O.S Weak Nails - najlepsza jak do tej pory odżywka, jaką miałam. Przebija nawet Golden Rose.


Na koniec dwa oleje, które ratowały mi wielokrotnie skórę:

1. Evree Magic Rose olejek upiększający - cudowny olej, który bardzo szybko się wchłania, a rano cera jest miękka i promienna. Czasem nawet używałam go pod makijaż i sprawdził się super :)

2. Olej kokosowy - nic nie trzeba mówić, olej kokosowy jest najlepszy na wszystko. Uratował moją twarz, kiedy odpadała płatami.



I to by było na tyle. Dajcie znać, co Was zachwyciło tej zimy, ja już uciekam, trzymajcie się ciepło, buźka! :)

Na koniec jeszcze chciałabym Was poinformować, że powołałam do życia nowy blog, bardziej felietonistyczny, o tematyce lifestylowej, trochę życia, trochę kuchni, trochę wszystkiego ;)
Zapraszam Was serdecznie, jeśli lubicie czytać: Blondynkanaswoim. Buźka!

czwartek, 16 marca 2017

POZWÓL SKÓRZE ODDYCHAĆ!



Cześć wszystkim! Kilka dni temu marka Rabble zaproponowała mi, żebym napisała, jak dbam o swoją cerę. Tematem, jaki proponuje Rabble jest"Pozwól jej oddychać  - czyli sposób na zdrową cerę!!". Niedawno pisałam Wam, jak nawilżam i nawadniam twarz, a dziś pokażę Wam, jakich metod używam, aby zapewnić skórze oddech. Zapraszam!



MAKIJAŻ NA PÓŁ ETATU

Kiedyś malowałam się codziennie. Dzisiaj brzmi to strasznie i zastanawiam się, czy moje synapsy były dobrze połączone. Nawet, gdy nie wychodziłam z domu cały dzień, robiłam sobie pełny makijaż, bo uważałam, że bez niego jestem brzydka. A potem się dziwiłam, że moja skóra jest zapchana, zanieczyszczona i pełna syfów.
Cyrk na kółkach.
Potem zaczęłam dużo o tym czytać i doszłam do wniosku, że może jednak lepiej odpuścić te szpachlę. Dzisiaj nie maluję się, jeśli nie wychodzę do większej grupy ludzi lub na cały dzień. Zdejmuję też makijaż tak szybko jak mogę. I moja skóra jest mi wdzięczna, bo może spokojnie pooddychać powietrzem i nie jest taka zapchana.
Zwracam też uwagę na to, czym zmywam makijaż - używam lekkich płynów i olejków, ale to już wiecie ;)




ZŁUSZCZAJ, A BĘDZIE CI DANE

O tym, że skórę twarzy co jakiś czas trzeba złuszczać, nie muszę chyba nikomu mówić. Peelingi sprawiają, że zrzucamy "zbędną" skórę, a cera jest świeża, miękka i przede wszystkim dobrze oczyszczona z martwego naskórka i zanieczyszczeń. To sprawia, że dużo lepiej jej się "oddycha" ;)
Mam wrażliwą skórę, więc u mnie najlepiej sprawdzają się peelingi enzymatyczne, które nie wymagają pocierania. Moim ulubionym jest ten z Bielendy. Raz na jakiś czas (najczęściej po imprezie lub długich godzinach w autobusie/pociągu, kiedy nie mam możliwości umycia twarzy) pozwalam sobie na drobnoziarnisty peeling z Perfecty. Bardzo go lubię, bo nie podrażnia mojej skóry :)





CZARNA MOC, BAWEŁNIANA SIŁA

Każdy rodzaj cery potrzebuje porządnego oczyszczenia raz na jakiś czas. Tłusta, naczynkowa, przesuszona, wszystkie twarze zbierają sebum i brud. Odkryciem ostatniego roku są u mnie maseczki węglowe i peel-off'y. Carbo Detox z Bielendy to moja najukochańsza seria, jeśli chodzi o oczyszczanie, Wszelkie niedoskonałości szybko łagodnieją, skóra jest jak nowa. Zazwyczaj po takiej maseczce nie nakładam na nią żadnego kremu, etc, bo taka "goła" skóra najlepiej oddycha, przez co jest zdrowsza i ładniejsza :)
Kolejnym moim hitem są maski w płachcie. U mnie najlepiej sprawdzają się te koreańskie - są supernawilżające, a esencja, którą są nawilżone, nie jest lepka, tylko od razu się wchłania. Używam najczęściej masek z Holika Holika czy Skin 79. Możecie je dostać w Sephorze, Douglasie, czy w mniejszych drogeriach, które sprowadzają takie dziwności. Teraz dodatkowo portal Rabble ma dla Was 15 procent zniżki do Sephory - KLIK i aż 20 procent w Douglasie na pielęgnację dla mężczyzn, może nakłonicie swoich chłopaczków do dbania o siebie! - KLIK





NOCNA OPIEKA

Noc to czas, kiedy skóra może się zregenerować i odpocząć od makijażu, jest to więc świetny czas, żeby dokładnie o nią zadbać. Ja uwielbiam maski, które zostawia się na twarzy na całą noc, wtedy wiem, że jest maksymalnie odżywiana. Tutaj moim ulubieńcem jest maska z Origins Drink Up Intensive Overnight. Dostaniecie ją w Sephorce, miniaturka (2-3 użycia) kosztuje mniej niż 20 zł. Nie robię tego jednak często, bo maski takie są tłuste, a jednak skóra musi oddychać, zwłaszcza nocą. Dlatego na co dzień lubię lekkie kremy takie, jak ten z Vianka, jednak najczęściej sięgam po sera. Wtedy czuję, jakbym nic nie miała na twarzy. Moim ulubieńcem jest serum ze Starej Mydlarni, wzbogacone witaminą C. Sprawdza się u mnie niesamowicie, rano moja twarz jest promienna i ujednolicona. I nigdy nie spotykam się z nocnym wysypem :)




I to by było na tyle :) Dajcie znać, co Wy robicie, aby zapewnić skórze oddech? A może zapominacie, że ona też potrzebuje powietrza? 


Pozdrawiam Was ciepło, buźka! :)