Witaj na Selfmadeheaven. Blogu, który już od jakiegoś czasu nie funkcjonuje. Przestałam bawić się w blogowanie kosmetyczne i przerzuciłam się na więcej pisania, niż kolorowych obrazków. Poza tym, świetnych blogów kosmetycznych jest od groma :) Nie usuwam go głównie przez sentymetn. Przez to, że zdjęcia mi się podobają i przez to, że tęskniłabym za nim, gdybym go usunęła. Dlatego będzie mi miło, jeśli przeglądniesz jakieś moje stare posty w poszukiwaniu informacji albo inspiracji, ale raczej nie pojawi się tu nic nowego :)
W międzyczasie zapraszam Cię na mój nowy blog, gdzie jest więcej do czytania, pozdrawiam!

sobota, 13 grudnia 2014

Grudzień w obiektywie: Ukochana Łódź



Witajcie kochani! :) W dzisiejszym poście przeczytacie relację z mojego wyjazdu do najpiękniejszego, najukochańszego,  najwspanialszego i w ogóle naj mieście, w którym nigdy nie wieje, czyli Łodzi <3 Wiem, że dla większości Łódź to szare miasto pełne obdrapanych kamienic i wszechobecnych śmieci, ale dla mnie to zawsze będzie TO. I nie widzę tam żadnych obdartych kamienic. Widzę pewną historię, niezmąconą żadnymi unowocześniającymi remontami. Nie znoszę nowoczesności. Nie znoszę Rzeszowa.
Amen.

Tymczasem w piątek na całe 13 godzin zamieszkałam w Łodzi, odwiedziłam przyjaciół w akademiku (nie spodziewałam się, że w ciągu roku aż tyle może się zmienić), w końcu odetchnęłam przestrzenią (w Rzeszowie strasznie się duszę), spotkałam milion różnych dziwadeł (babcie, której wyskoczyło biodro i chciała, żeby ją odprowadzić do domu, wróżkę, która powiedziała mi, że mam dużo stresu, chłopaka który przekazał mi białą kopertę z cudzymi dokumentami, po całej Łodzi biegali za mną ludzie z Metrem, wobec tego miałam cztery egzemplarze tego samego numeru w plecaku, jeździłam tramwajami w tę i z powrotem (kocham tramwaje! <3), zrobiłam sto tysięcy zdjęć, a potem wróciłam do smutnej rzeszowskiej rzeczywistości i spotkałam miłego pana taksówkarza, który o 4 rano zapytał mnie, czy wracam z pracy :D

Nie przedłużam już, gdybym chciała opisać cały piątkowy dzień, powstałaby całkiem gruba książka. Odbiłam sobie cały rok domowo-rzeszowskiej rutyny. :)

Zapraszam!



Najpierw przespacerowałam się wszechobecną Piotrkowską, kierując się w stronę Placu Wolności. Aż mi się ciepło robi na myśl, że rok temu o tej porze miałam problem z jego znalezieniem. :)
No i świecące reniferki! O 7 rano niestety się nie świeciły, ale i tak były sugoi! <3




Dzień dobry panom, co panowie tak przed Hebe sterczą z samego rana, będą coś rozdawać? :D


A tu sympatyczne piotrkowskie gołąbki <3 Przylgnęły do mnie, bo myślały, że mam jeść. Ale nic im nie dałam, bo nic nie miałam, sama zeżarłam w autobusie :D



A tu już bliżej Placu Wolności i choinki, która zaświeciła się o 17, a ja oczywiście tkwiłam wtedy w korku ;D

Bo każdy rozsądny podróżnik jest w raju, gdy utknie w kilometrze tramwajów! <3


Bomba choinowa! 



No i Plac Wolności, na którym jak na złość wyszło tylko jedno zdjęcie, bo światło wokół bardzo się zbuntowało. :C


Wygląda to jakby było robione pod koniec sierpnia o 20, jak już słońce zaczyna zachodzić :D


Kiedy już wydostałam się z Placu Wolności i uciekłam złośliwej cygance, znalazłam się na tyłach Manufaktury i postanowiłam ten widok zachować na dłużej :)



W drodze od Niciarnianej do Przędzalnianej w poszukiwaniu tkanin, dzianin, etc (oczywiście nie znalazłam, bo jestem blondynką :D) spotkałam urocze kaczorki, które siedziały w wodzie, a jak mnie zobaczyły, całą watahą naparły na mnie małymi nóżkami w nadziei na jedzonko ^^

Po spotkaniu z kaczorkami (dalej mi się chce śmiać na wspomnienie tego marszu w moją stronę xD) w końcu otworzyli Manufakturę i mogłam zagrzać stopy, których już wówczas nie czułam zupełnie :D





Oczywiście nie zabrakło Piernikowej Chatki...




...ani choinki na rynku! <3


W Manufakturce spędziłam kilka dobrych godzin, najadłam się za pięciu i tak bardzo poczułam własne zmęczenie, że olałam przecenę Yankee Candle i ruszyłam w stronę starych śmieci, czyli mojego akademika!


W międzyczasie jeszcze ruszyłam w miasto i porobiłam wieczorno-nocne zdjęcia :)



No i przystrojona Łódzka jako uwieńczenie zakupów (tam wstąpiłam do Yves Rocher ^^)




Kocham tramwaje! <3







You Shall Not Pass! :D I tramwaj! xD

Na koniec zdjęcie z Tsuzuki <3 która przygarnęła mnie do pokoju na kilka godzin, odprowadziła na przystanek i dzielnie zniosła moje towarzystwo! <3



I to by było na tyle, dość długi post się zrobił, ale miałam problem z wybraniem tylko kilku zdjęć, Łódź jest zbyt piękna! ;)

Łodzi, szykuj się, przybywam zaraz po licencjacie, szykuj mieszkanko! <3

Trzymajcie się robaczki! :*





piątek, 28 listopada 2014

III tydzień projektu makijażowego u ZwK + recenzja pudru bambusowego



Witajcie słonka! :) Trwa kolejny tydzień makijażowych zmagań u Zakochanej w Kolorkach :) Tematem bieżącego tygodnia jest formułka "na zawsze i na wieczność", czyli makijaż ślubny. :) Długo zastanawiałam się, jak mogłabym w ciekawy sposób zinterpretować ten temat, żeby nie było zbyt banalnie, ale kończyło się to kolorowymi pandami, które ze ślubem nie mają nic wspólnego :D W końcu postawiłam na delikatny naturalny brąz przełamany fioletową kreską na dolnej powiece, żeby podbić kolor tęczówki, ale wyszedł bardziej niebieski, więc niczego nie podbił :D Zapraszam! :)



piątek, 31 października 2014

Recykling, czyli sukienka z prześcieradła + Liebster Blog Awards


Hej kochani! W końcu mamy weekend i literatura staropolska stała się odległą przeszłością (aż do środy :D). Dzisiaj przychodzę do Was z moim "wielkim projektem", o którym pisałam od dobrego miesiąca, czyli moja pierwsza próba uszycia czegoś całkowicie od podstaw na maszynie. :)
Pomysł ten zrodził się we mnie już dawno temu, jednak nie miałam materiałów, a nie chciałam kupować nowego, jeśli nie wiedziałam, czy dam sobie radę. Dłuuugo szukałam czegoś odpowiednio dużego i w końcu nadarzyła się okazja - znalazłam stare, gdzieniegdzie rozdarte, ale wystarczająco duże prześcieradło na strychu! :) Pomysł ten miał także drugie dno. Od zawsze było tak, że cokolwiek mówiłam o swoich planach i zamiarach słyszałam "to nie dla Ciebie, nie dasz sobie rady, nie umiesz tego robić". Jednym słowem wiecznie podcinano mi skrzydła. To, co zrobiłam miało udowodnić otoczeniu, że jeśli się chce, naprawdę można coś zrobić. Jestem wzrokowcem i bardzo szybko się uczę. Nigdy nie chodziłam na  żadne kursy ani lekcje, sama nauczyłam się rysować i śpiewać (oczywiście nie do perfekcji, nie jestem cyborgiem, ale na poziomie zadowalającym, tak myślę), sama uczę się grać na instrumentach klawiszowych, układać pasjanse i mówić po koreańsku, więc dlaczego miałabym nie umieć sobie czegoś uszyć?
Cierpię na przerost ambicji.
Wiem, że to brzmi narcystycznie jak cholera, ale to nie o to chodzi. Nie twierdzę, że robię wszystko perfekcyjnie, bo nawet nie wiem, czy robię to dobrze, ale zdarza się, że bywam z siebie dumna, zwłaszcza, jeśli ktoś "po fakcie" mnie chwali.
Ten projekt był przede wszystkim dla mnie. Chciałam udowodnić sama sobie, że potrafię, dlatego nazwałam go "wielkim". No, ale do rzeczy :)
Kiedy znalazłam kawał prześcieradła stwierdziłam, że będzie z niego świetna sukienka. I powstały wykroje.



Po wstępnym sfastrygowaniu wrzuciłam materiał na całą noc do wybielacza, bo miał kilka plam po zielonej farbie (widocznie prześcieradło służyło mi wcześniej jako osłonka na podłogę podczas malowania pokoju :D). Nie wiedzieć dlaczego, wybielacz nie usunął śladów po pastelach, którymi rysowałam wykroje (tak, tak, niemądra ja, ale co poradzę, że kredy ani mydła nie było widać, a nic innego nie przyszło mi do głowy :D)


Kiedy całość wyschła przystąpiłam do dzieła. A raczej chciałam przystąpić, ale maszyna się zbuntowała i musiałam odnieść ją do naprawy (dlatego pisałam, że projekt się opóźni). 
Poszyłam, poprawiłam, pocięłam, pomierzyłam i po całym dniu ślęczenia nad maszyną wyszła mi spod jej igły biała sukienka :)

I tak oto wygląda efekt końcowy!

Zdjęcie robione tosterem :C



Miałam drobne problemy z biustem, bo tak wzięłam z siebie wymiar, że się nie zmieścił (mimo że go prawie nie ma :D), więc musiałam ją trochę zmodyfikować, przez co zgubiła kształt, jaki planowałam uzyskać. Mimo to wydaje mi się, że całkiem nieźle mi wyszła :)




Jako, że sukienka w efekcie końcowym nie wygląda najlepiej na wysokości biustu, postanowiłam zatuszować ten drobny mankament skórzaną kurtką, dzięki czemu stworzył się glam rockowy look, z którego jestem całkiem zadowolona :)






Gdyby nie to, że sukienka baaaardzo szybko się gniecie (prasowałam ją do tych zdjęć dwa razy :D) ma zszytą dziurę z przodu (dość sporą), wszędzie są jakieś odstające nitki i kawałki materiału nieznanego pochodzenia, no i to, że jest z prześcieradła (co tłumaczy wszystkie poprzednie problemy xD), pewnie bym w niej chodziła :) Ale przynajmniej udowodniłam sobie, że potrafię, zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie dotykałam nawet maszyny nie mówiąc już o używaniu :)

Jak zawsze zapraszam na mojego fan page'a ( KLIK ), motywuje mnie każdy kolejny lajk! :)



Dodatkowo zostałam nominowana do Liebster Blog Awards przez blog hellokejt.blogspot.com. Dziękuję bardzo, a to moje odpowiedzi :)

1. Ulubiona polska blogerka
To pytanie jest tak trudne, że myślałam nad nim dłużej, niż nad wszystkimi innymi razem wziętymi :D Jest wiele blogerek które uwielbiam, jest to na pewno Anwen, Azjatycki Cukier... Lubiłam blog Honoraty Skarbek, zanim jeszcze zmienił się w relacje z koncertów i zapowiedzi nowych płyt. Oprócz tego muszę wyróżnić jeszcze Gabriela z gabriel-data.blogspot.com, rzadko się zdarza płeć męska w blogosferze! :)

2. Ulubiony projektant
A może być projektantka? :D Bezapelacyjne Anna Sui i Luis Antonio! :) Jest jeszcze wieelu projektantów, których uwielbiam (wspominałam o nich TUTAJ) ale to moi zdecydowani faworyci :)

3. Ulubiona wokalistka
Sylwia Banasik! Nie wiem, czy można ją nazwać wokalistką, bo na MTV raczej jej nie znajdziemy, ale nie ma na świecie nikogo, kto wywarłby na mnie takie wrażenie po prostu wydobywając z siebie dźwięki! :)
Możecie jej posłuchać TUTAJ i TUTAJ), polecam, genialna kobieta! <3

4. Czy lubisz rodzinę Kardashian?
Nope, nope, nope. Nie lubię ludzi, którzy są znani z tego, że są znani, zresztą Kardashianowie nie przekonują mnie sobą nawet w jednym procencie. Dziwne pytanie, swoją drogą :D

5. Ikona mody według Ciebie
Hm, nie wiem, co rozumieć pod tym pojęciem, ale jeśli chodzi o najlepiej ubraną, prezentującą się osobę, którą podziwiam i która mnie inspiruje to bezapelacyjnie będzie to Blake Lively. Uwielbiam każdy detal jej stylizacji!

6. Ulubiony serial
No Plotkara, no bo jakże inaczej! :) Linczujcie mnie i nazywajcie pustą blondynką w komentarzach, ale to właśnie jest najlepszy serial jaki powstał, nie żadne Watahy ani Jak poznałem waszą matkę. :)

7. Najlepsza dieta to...
Brak diety! :D Jedzenie wszystkiego co istnieje! :D

8. Czego nigdy byś nie zrobiła?
Wiele jest takich rzeczy. Na pewno nie skoczyłabym na bungee, bo nie umiem nawet wejść an drabinę, żeby się nie poryczeć :D

9. Co Cię inspiruje?
Wszystko jest w stanie mnie zainspirować, nawet profesor od filozofii, co nawet zrobił kilka dni temu :D Szukam inspiracji w banałach :)

10. Czy masz jakiś mroczny sekret?
"Mroczny" to trochę książkowe określenie, ale sekrety pewnie jakieś mam :)

11. Co musi mieć blog, byś go zaobserwowała?
Co najmniej kilka postów, które mnie jakoś zainteresują swoją treścią :)

No i przebrnęliśmy! :) Teraz moje pytania:

1. Skąd pomysł na bloga?
2. Preferujesz wpisy, w których dominuje treść czy zdjęcia?
3. Masz możliwość zamieszkania w dowolnym mieście na świecie, jakie to?
4. W jakich sklepach najczęściej się ubierasz?
5. Jaka tematyka postów interesuje Cię najbardziej?
6. Twój najdroższy ciuch/dodatek/buty to?
7. Ulubiony vloger/vlogerka?
8. W wolnym czasie wolisz wyjść z przyjaciółmi czy zostać w domu i zająć się zaległymi sprawami (na przykład postem na bloga :D)
9. Masz więcej pomysłów na swój wygląd (np. stylizacje) wiosną/latem czy jesienią/zimą?
10. Brutalna prawda czy białe kłamstwo?
11. Jak często monitorujesz swojego bloga?

No i nominacje, otóż nominuję blogi:


No i to by było na tyle :) :) :) Długi post się zrobił :D

A Wy co myślicie o moim "wielkim projekcie"? Podoba Wam się, czy może jednak uważacie, że nie wyszło najlepiej (albo wcale nie wyszło :D)? 
Czy robicie jakiekolwiek DIY? Piszcie! :)

Do napisania! :*

piątek, 24 października 2014

Przepis na: Cynamonowe naleśniki z bananami

Witajcie kochani! Coś tak czuję, że posty na blogu będą pojawiały się nie częściej, niż raz w tygodniu, ze względu na mój nawał pracy. Nie mniej jednak, dzisiaj jestem i mam dla Was chwilę, moi mili. :)

Jako, że wróciłam na weekend do domku, mam czas na eksperymentowanie w kuchni, stąd też pomysł na nowy cykl na blogu, czyli wszelkie przepisy, które wpadną mi do głowy. :) Dziś przybywam do Was z pomysłem na nieco tuningowane naleśniki. :)
Przepis jest bardzo prosty, banalny wręcz, ale przy tym idealny na chłodne dni i nie zabiera dużo czasu, co okazuje się być ratunkiem dla zabieganych :)

Przepraszam, że zdjęcia są tak marnej jakości, ale mój aparat zbuntował się i postanowił zamanifestować swój urlop, nie włączając się w ogóle :C Dlatego musiałam robić je tosterem :C

No to teraz przepis!


Składniki (na około 10 sztuk)

Ciasto:
Standardowe składniki, czyli mleko, mąka, jajka i szczypta cukru. Ja osobiście dodaję jeszcze proszek do pieczenia
Cynamon

Nadzienie:
Serek mascarpone (ok. 200g)
3 banany
Cynamon
Imbir



Wykonanie






Mieszamy wszystkie składniki na ciasto (proporcje w zależności od tego, ile porcji planujemy uzyskać) i dodajemy około łyżeczki cynamonu. Ja jako fanka tej przyprawy najchętniej dodałabym całe opakowanie! :)
Ciasto ostawiamy i smażymy nasze naleśniki ^^.




Czekamy, aż chwilę ostygną, dlatego, że serek mascarpone pod wpływem ciepła może zmienić się w mleko.  W tym czasie robimy farsz. Za pomocą blendera lub widelca (ja preferuję drugą opcję) miażdżymy banany pokrojone najpierw w plastry i mieszamy je z serkiem mascarpone. Dodajemy cynamon (bo jakże inaczej :D) według uznania i szczyptę imbiru.  Zawijamy i gotowe! Ja na koniec ozdabiam jeszcze domową bitą śmietaną i kakaem lub wiórkami czekolady. :)





I tak wyglądają gotowe!




 Jak wiecie można je zawijać na dwa sposoby (albo więcej, jeśli takowe znacie!), a także dowolnie ozdabiać. Ja w tej kwestii postawiłam na minimalizm, bo tak moim zdaniem wyglądają najlepiej. :)

Naleśniki baardzo zasłodził mi wieczór (no dobra, były trochę "mulące" i nie dałam rady zjeść więcej niż jednego :))

A co do nich? Ja osobiście (szczególnie w tak chłodne dni) uwielbiam rozgrzewającą czekoladę, cappuccino lub kawę z dodatkami. Akurat dzisiaj miałam ochotę na cappuccino :) Przygotowanie jest banalnie proste. Cappuccino mieszacie z cukrem (najlepiej brązowym) w dowolnych proporcjach (u mnie jest to 3:2), dodajecie do tego dużą szczyptę cynamonu, małą szczyptę imbiru i jeszcze mniejszą szczyptę kardamonu, a także wrzucacie 1 - 2 goździki. Całość zalewacie wodą na 3/4 wysokości kubka (gorącą, ale nie wrzącą) i dodajecie bitą śmietanę lub spienione mleko. Opcjonalnie możecie ozdobić górę kakaem lub wiórkami czekoladowymi i gotowe! Pachnące i parujące. Teraz jeszcze tylko książka (szykujcie się niedługo na recenzję!) i jestem szczęśliwa od stóp do głów! :)


A czy Wy macie jakieś szybkie i łatwe w przygotowaniu słodkości? :)


Jak zwykle zapraszam na mojego fanpage'a ( KLIK ), a tymczasem życzę miłego wieczoru! :)

Do napisania! :*

czwartek, 16 października 2014

Czy gdyby miłość była chorobą, chciałbyś się wyleczyć?



Witajcie moi mili! :) Mimo że studia nie pozwalają mi na czytanie nic innego poza warsztatem bibliograficznym i Chrestomatią, jest w mojej pamięci wiele książek, które wywarły na mnie wpływ w ten czy inny sposób i marzę o tym, żeby Wam je przedstawić :) Jedną, a może lepiej trzema z nich jest trylogia "Delirium", a której jestem absolutnie zakochana! Od pierwszego do ostatniego słowa jest moją ulubioną książką/książkami (traktuję je bardziej jako jedność i w taki sposób lepiej mi się pisze :)).

Żeby uniknąć spoilerów, przedstawię Wam jedynie, co mówi "ztyłuksiążka" pierwszego tomu serii, czyli "Delirium". Otóż fabuła nakreślona jest tak: 

"Mówili, że bez miłości będę szczęśliwa.
Mówili, że lekarstwo na miłość sprawi, że będę bezpieczna.
I zawsze im wierzyłam.
Do dziś.
Teraz wszystko się zmieniło.
Teraz wolę zachorować i kochać choćby przez ułamek sekundy, niż żyć setki lat w kłamstwie"

Dawniej wierzono, że miłość jest najważniejszą rzeczą pod słońcem.
W imię miłości ludzie byli w stanie zrobić wszystko, nawet zabić
Potem wynaleziono lekarstwo na miłość.

Czy gdyby miłość była chorobą, chciałbyś się wyleczyć?"

Jak już wspomniałam, Delirium  to najlepsza książka, jaką do tej pory przeczytałam. Nie potrafię nawet wyrazić swojego zachwytu w jednym poście. Mogłabym o tej powieści mówić godzinami i nie wyczerpałabym listy zalet :) Pierwszą z nich jest niewątpliwie kreacja bohaterów. Żyjemy tu w świecie, gdzie miłość, nawet ta rodzicielska jest surowo zakazana pod groźbą więzień o zaostrzonym rygorze. Wśród tej watahy zakazów żyje Lena, dziewczyna poruszająca się po świecie w naiwnej wierze, że ten świat jest słuszny. Nie zna innego, nie poznała nigdy uczucia miłości. Żyje trochę jak społeczna inwalida. Jak wszyscy w tym świecie nowego porządku. Z niecierpliwieniem wyczekuje dnia, kiedy do jej organizmu zaaplikowane zostanie remedium, które raz na zawsze zabije w niej tę część mózgu, która odpowiedzialna jest za odczuwanie miłości. 



I nagle pojawia się Alex. Idealny fizycznie i pod względem charakteru (typowy ideał męskiego piękna literatury młodzieżowej). To właśnie on przewraca życie Leny do góry nogami, pokazuje jej zupełnie inny świat, inną rzeczywistość.

Nie trudno się domyślić, że książka w pewnym momencie staje się romansem. I to jest w niej najlepsze: to nie jest romans w stylu Zmierzchu czy czegoś w tym stylu. Jest to bardziej historia Romea i Julii (akurat ten dramat często jest przytaczany w Delirium, ze względu na swoisty rodzaj zakazanej miłości), jest to miłość owiana nutą tajemnicy, widmem ukrywania się. 



W końcu Lena dokonuje pewnych wyborów. Postanawia wybrać jedną z dróg: pustego życia wypranego z wszelkich emocji lub życia u boku Alexa w zupełnie innej rzeczywistości. Decyzję tę poprzedza oczywiście szereg argumentów zarówno jednej jak i drugiej strony, istnieje dość rozbudowany monolog wewnętrzny głównej bohaterki. W końcu ta decyzja zapada.




Ale tego Wam nie zdradzę, zachęcam natomiast do lektury :)




Zarówno Delirium jak i drugi tom, Pandemonium kończą się w takim momencie, że chce się, ba, musi się od razu sięgnąć po kolejny tom! Tak też było w  moim przypadku, zwłaszcza że pierwszy tom pozostawił mnie w poczuciu pewnej nadziei, którą traciłam stopniowo przez cały czas trwania tomu drugiego i tu znowu odsyłam do lektury, aby przekonać się, czy ta nadzieja upadła całkowicie, czy jednak "wyszło na moje" :) W drugim tomie mamy o wiele więcej monologów wewnętrznych, szereg rozmyślań "a co by było, gdyby" i nowych wątków, które denerwowały mnie jak żadne inne.




Pandemonium to część, która ze względu na swoją treść denerwuje mnie najbardziej, a jednocześnie wciąga, po prostu musisz wiedzieć, czy tak będzie już do końca. I tu okazuje się, że cały drugi i trzeci tom wyjaśnia się w końcówce tego trzeciego i rozwiewa wszelkie wątpliwości - od tej pory wszystko jest oczywiste. :)



Ostatni tom ma zakończenie otwarte, co jest wyjątkowo poronionym pomysłem. Ja jestem osobą, która nienawidzi gdybać "będzie tak, bo ja tak chcę". Liczyłam na to, że zakończenie pozostawi uczucie spełnienia i nie będę musiała myśleć, czy to faktycznie tak się skończy, czy jednak po drodze coś się wydarzy. To chyba jedyny minus tej trylogii - otwarte zakończenie.



Jak już wspomniałam, trylogia jest moją ulubioną ever, ale to Delirium jest wśród nich tym one and only. Zawiera najwięcej akcji, zwartych wydarzeń, no i oczywiście tu wszystko dopiero się zaczyna, Lena i Alex docierają się, stawiają ku sobie pierwsze nieśmiałe kroki. Jest to tak urocze, że można przeczytać w dwa wieczory :)



Książka była tak genialna (w sumie dalej jest :)), że jak tylko ją skończyłam, pognałam do biblioteki, która była zamknięta z racji niedzielności dnia :D, następnego dnia okazało się, że drugi tom jest wypożyczony, co było dziwne, patrząc na to, że trzeci stał na półce. Po co komu drugi tom, skoro ja miałam pierwszy? :D W akcie zemsty wypożyczyłam tylko trzeci i cierpliwie czekałam na drugi. Oczywiście kartkowałam go i zerknęłam, co mówi "ztyłuksiążka", która swoją drogą powiedziała za dużo i już nie musiałam czytać drugiego z taką pasją - opis trzeciego tomu odebrał napięcie swojemu poprzednikowi, bo podał jego zakończenie :C Ale to akurat już moja prywatna wina :D



Warto wspomnieć, że mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową oraz teraźniejszą (Alex wstaje i podchodzi do okna. Wstrzymuję oddech. Kolejne strzały, i tak dalej). Buduje to dodatkowe napięcie, bo daje wrażenie, że wszystko faktycznie dzieje się w chwili obecnej.



Na podstawie książki stworzono serial, a raczej istniały takie plany. Jednak, co denerwuje mnie jeszcze bardziej, niż trzeci tom, odcinek pilotowy zawierał (w 40 minutach) cały pierwszy i kawałek drugiego tomu.

No przecież to jest śmieszne...


Ale dziś nie o filmie :) Generalnie trylogię polecam z całego serca, jak tylko dostanę ją na własność, przeczytam ponownie i zapewniam, że będzie to tak samo ekscytujące! :)



Na dzisiaj wystarczy, pozdrawiam Was cieplutko i przypominam o moim Fanpage'u na facebooku. Zachęcam do lajkowania, bo daje mi to dodatkową motywację. :)




Do następnego napisania! :*


piątek, 10 października 2014

Październik w obiektywie: Rzeszów + bonus :)

Ale ja zaniedbuję te internety :< Ale co poradzę na to, że od 8 do 8 siedzę na uczelni, a jak już uda mi się wrócić do mieszkania autobusem, który jak ucieknie to kaplica, wal z buta, to wpadam na 10 minut pod prysznic i od razu idę spać, budzik dzwoni przed 6, trzeba wszystko w biegu, bo jak autobus ucieknie, i tak dalej...

W końcu ostatecznie się rozpakowałam (potrzebowałam na to aż 10 dni -.-) i teraz, korzystając z pobytu w domku nadrabiam wszystkie zaległości związane z blogiem i moim życiem prywatnym. Staram się jakoś wygospodarować czas, żeby starczyło mi na pisanie postów, ale prawda jest taka, że z jakiegoś powodu szkoła nie pozwala mi się nawet normalnie najeść (nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam obiad).

Dziś prezentuję Wam miasto, w którym na trzy lata utknęłam. Historia mojego studiowania filologii w Rzeszowie jest dość długa i może kiedyś, przy jakiejś okazji ją opowiem (chociaż wtedy zupełnie zmienicie o mnie zdanie, a tego bym nie chciała), aczkolwiek przy życiu trzyma mnie tylko myśl, że po licencjacie w końcu będę mogła wrócić do ukochanej Łodzi. Odliczam dni. Ale dość o tym.

Zdjęcia są chaotyczne i prawdę mówiąc naprawdę kiepskie, ale robiłam je w przerwie pomiędzy zajęciami i krótko po nich i miałam baaardzo mało czasu, bo w pierwszym przypadku nie mogłam sobie pozwolić na odejście zbyt daleko od uczelni (to nie Łódź, tu komunikacja miejska jeździ dwa razy dziennie -.-), a w drugim musiałam szybko się uwinąć, żeby biec na autobus, który i tak mnie nigdzie nie dowiózł i musiałam iść piechotą.

Musicie mi wybaczyć, że jestem tak negatywnie nastawiona do tego miasta, kierunku i uczelni, ale wciąż jeszcze uważam je jako zesłanie, przymusową migrację. Mam nadzieję, że z czasem przyzwyczaję się do niego, może Wy znacie jakieś ciekawe miejsca, które pomogą mi się oswoić? :) 


W Rzeszowie korek nawet na zielonym :D







Zdjęcia zaczęłam robić za dnia i bardzo chciałam uchwycić tęczowy most, którego nazwy nadal nie znam i nie wiem, czy ona w ogóle istnieje. Zdjęcie jest kiepskie, bo miałam beznadziejne światło (słońce w oczy) i nic już się nie dało z tym zrobić. Później kilka szybkich ujęć ulicy, kolejnej ulicy, a później trzeba było biec na literaturę staropolską (serio? 3-godzinny wykład o 'Bogurodzicy"? Można tyle czasu mówić o dwóch strofach?) i resztę zdjęć zrobiłam, kiedy było już ciemno. W zasadzie wolę nocne ujęcia miasta, bo wtedy nawet Rzeszów wydaje się bardziej magiczny i piękniejszy. Zresztą zobaczcie sami! :)




Ze zdjęć nawet nie pousuwałam ziarnistości, a to to już wybitnie jest okropne, ale nawet dzisiaj, w wolny dzień, w domu, ciężko mi znaleźć czas na obróbkę zdjęć pomiędzy uciekaniem przed babcią z pierogami, praniem ręczników, przeglądaniem książek o audiosferze miasta i przepisywaniem notatek, dodatkowo jeszcze w końcu pracuję nad projektem sprzed kilku postów :< Musicie mi to wybaczyć, obiecuję, że w ciągu dwóch tygodni jakoś się ogarnę i znajdę odrobinę czasu, wtedy też poodwiedzam Wasze blogi, bo teraz robię to w zasadzie wybiórczo i już nie wiem, u kogo z Was byłam, a u kogo nie. Nadrobię, przysięgam!







I to by było na tyle. Korzystając z okazji pragnę poinformować, iż z okazji przekroczenia tysiąca wyświetleń oraz pięćdziesięciu obserwujących, od kilku godzin funkcjonuje fanpage mojego bloga na facebooku. Jeśli chcecie być na bieżąco z postępami pisania postów albo macie ochotę przeczytać jakąś ciekawostkę w przerwie między kolejnymi postami, poznać mnie lepiej, serdecznie zapraszam do lajkowania, będzie mi bardzo miło i będę miała o wiele większą motywację na wygospodarowanie czasu na pielęgnację bloga i fanpage'a! Od teraz wszystko zależy od Was! :D

Fanpage dostępny TUTAJ :)
                                             

A tymczasem do następnego napisania :) :*

niedziela, 7 września 2014

Na rolkach przez świat!

Witajcie kochani! Wrzesień ruszył pełną parą, część z Was pewnie wróciła do szkoły, część natomiast wciąż cieszy się ostatnim miesiącem wakacji ;) Należę do tej drugiej grupy, w związku z tym mam wiele okazji do kreatywnego spędzania wolnego czasu. Kilka dni temu wygrzebałam na strychu moje stare, antyczne wręcz rolki, które dostałam w prezencie dzieckiem będąc, i które na szczęście wciąż są na mnie dobre (małe stopy podobno uchodzą za atrakcyjne :P) i postanowiłam wybrać się na rekreacyjny "spacer". Przy okazji chciałam przedstawić mój pomysł na nieco streetwearowy, luźny look, łączący w sobie wygodę i sportową elegancję (ze względu na sukienkę, którą równie dobrze można zestawić ze szpilkami, przynajmniej według mnie ;)). Wbrew pozorom ten outfit okazał się wygodny nawet na rolki, nie licząc momentu, kiedy trzeba usiąść, żeby je założyć i ściągnąć :P Zapraszam serdecznie ^^


Jedyny minus tego popołudnia to dość porywisty wiatr. Jako, że mądra ja nie wzięła niczego do upięcia włosów w tzw. ślimaka, były one narażone na działanie chłodnych jesiennych podmuchów, przez co wyglądały jak szczotka przez kilka kolejnych dni. :((


Poruszanie się z gracją - robisz to źle :P






Warto zauważyć, że jazda na rolkach doskonale rzeźbi uda, łydki i przede wszystkim pośladki. Mam znajomego który jest rolkarzem (jest w ogóle takie słowo? Filologia polska bardzo xD) i wierzcie mi, jest na co popatrzeć! :D


Faktem jest, że rolki są już minimalnie za małe i po kilku godzinach noszenia ich palce zaczęły mnie piec, jednakże naprawdę warto było je odnaleźć i dopóki jeszcze ból nie będzie paraliżujący, będę się starała jeździć jak najczęściej :))

























Katana - Cropp
Sukienka - Tally Weijl
Podkolanówki - Gatta

Z mojej strony na dzisiaj to już tyle. Chciałabym jeszcze podziękować za ciągle rosnącą liczbę komentarzy i obserwujących :) Jest to dla mnie bardzo miłe i daje motywację do pisania tego bloga, co z moim słomianym zapałem może okazać się nie lada wyzwaniem! :)

Na następny wpis może przygotuję jakąś recenzję, co wy na to? :)

Komitywa pozdrawia!


środa, 3 września 2014

Sierpień w obiektywie: Komitywa z naturą!

Witam was w to chłodne wrześniowe południe. :) Co prawda sierpień już się skończył, ale ja dopiero teraz postanawiam podzielić się fotorelacją z krótkiego wypadu "na zielone" :) Razem z Jiffy wybrałyśmy się w podróż do małej wioseczki położonej niedaleko naszej miejscowości i tam, oprócz spotkania z lokalnymi mieszkańcami i pajęczakami, spróbowałyśmy złapać ostatnie chwile letniego słońca. :) Zresztą zobaczcie sami!

Pani Krowa dzielnie dotrzymywała nam towarzystwa przez cały czas ^^



Bąbelki <3

Pomysł na zdjęcia? Puszczajmy bańki mydlane! Pomimo wieku sprawia mi to ciągle tą samą frajdę :D 







Patrzę jak odlatują bąbelki :(








Kurtka - Cropp
Bluzka - przywieziona z niemieckiego butiku
Spodnie - C&A
Buty - chyba CCC ale głowy nie dam :D


A jak Wy łapiecie ostatnie podrygi lata? :)